Tym razem to piękny Dzień Babci!
Nie znałam moich biologicznych babć. Jedna zmarła w wieku lat 37 /była już mamą dziwięciorga dzieci!/, druga bywała rzadko w naszym domu. Zapamiętałam ją jako bardzo spokojną, mocno wyciszoną osobę, o dużych zdolnościach manualnych: pieknie szyła i haftowała, miałam z nią niewiele styczności. Z perspektywy czasu czuję żal. Moją prawdziwą babcią, była cudowna JUlia, Juliszka, osoba, która zaopiekowała się moją osieroconą mamą. Kiedyś napiszę o jej historii życia przemielonej przez młyny dwudziestowiecznej historii. Nosiła futra prawdziwe, zimą dłonie jej chroniła mufką, a latem w chłodne wieczory, szyję otulał prawdziwy lis syberyjski... Juliszka, przez Węgrów zwana "Totoczką", uczyła mnie tańczyć czardasza i była moją najprawdziwszą Babcią. To o niej dzisiaj myślę.
Ostatni tydzień nie był tygodniem dobrych wiadomości... Moja przyjaciółka Ewa rozpoczyna kolejną już batalię z chorobą dręczącą jej męza. Rak wrócił...
Moje serce krzyczy! Dość.... Dość... Więcej nie potrafię przyjąć...
Nie możesz dodać komentarza.